1 kwietnia polscy czytelnicy gazet mogli przeczytać tu i ówdzie krótkie notki o tym, że libijska opozycja zacznie, za pośrednictwem Kataru, sprzedawać ropę w zamian za broń i zaopatrzenie. „Minister ropy naftowej i finansów”, który to ogłosił (zresztą już tydzień temu), zapewniał, że dostawy rozpoczną się już w nadchodzącym tygodniu (tzn. od jutra, 4 kwietnia). Oczywiście ani sankcje wobec Libii, ani embargo na broń nie będą tu żadnym problemem, ale jest jednak jeszcze drobna sprawa, która może temu przeszkodzić.
Warto najpierw zwrócić uwagę, że w owej notce padło nowe, nieznane szerzej nazwisko ważnej figury libijskiej rebelii: chodzi o Alego Tarhuniego, nazywanego „ministrem ropy naftowej i finansów” tymczasowego „rządu opozycyjnego”. O ile można się było wcześniej połapać, kto stoi na czele Tymczasowej Rady Narodowej z Benghazi (Mustafa Abdeldżalil – do lutego długoletni minister sprawiedliwości w rządzie Kaddafiego, to on zatwierdził wyroki śmierci na bułgarskich pielęgniarkach, w końcu niewykonane, i generał Abdelfattah Junis – do niedawna minister spraw wewnętrznych w rządzie Kaddafiego, odpowiedzialny za tortury na pielęgniarkach), o tyle mało kto wie o istnieniu egzekutywy tej Rady, czyli rządu – od 23 marca na jego czele stoi wykształcony w Pittsburghu ekonomista Mahmud Dżibril. Jego kolega, również ekonomista, Ali Tarhuni, „minister ropy naftowej i finansów”, to z kolei Amerykanin (pochodzenia libijskiego), który jeszcze dwa miesiące temu był wykładowcą Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Amerykanie przywieźli go do Benghazi pod koniec lutego. Według Africa Intelligence Tarhuni jest cenionym oficerem CIA od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Co więc może przeszkodzić w podjęciu eksportu ropy? Rząd rebelii, nawet jeśli stracił ostatnio terminale Ras Lanuf i Brega, ma jeszcze Benghazi i Tobruk, które zupełnie wystarczą do eksportu; panuje również nad złożami Sarir na południu (od początku marca Amerykanie wyposażają i szkolą po egipskiej stronie granicy ludzi, którzy mają ich lepiej strzec). Problemem jest ubezpieczenie tankowców. Jak wiadomo Pentagon nie tylko zrzekł się dowodzenia operacją libijską, ale też przestał bombardować i wystrzeliwać Tomahawki, czym mają zająć się Europejczycy. Amerykanie mieliby zająć się z kolei ochroną tankowców, ale i tak, póki co, żaden ubezpieczyciel nie chce gwarantować transportu ropy z Libii.
Chodzi o to, że front libijskiej wojny domowej nie przebiega wyłącznie przez nadmorską drogę z Benghazi do Trypolisu, ale też wewnątrz głównych miast. W Benghazi co noc dochodzi do wybuchów i strzelanin, a zachodni dziennikarze nie bardzo mogą dojść kto z kim się bije. Oprócz rebelianckich milicji działają tam bez wątpienia bojówki wierne rządowi w Trypolisie i jeszcze trzecia siła, niby połączona z rebeliantami, o której mówił ostatnio w amerykańskim Senacie admirał James Stavridis, naczelny dowódca połączonych sił NATO w Europie, mianowicie „elementy Al Kaidy” (fundamentaliści). Amerykanie wprowadzili już „Al Kaidę” do Iraku, teraz wyraźnie się wahają. Nawet jeśli Libia zostanie pokonana lub podzielona, eksport może być utrudniony.
Poza tym cicha linia frontu w walce o libijską ropę przebiega też wzdłuż… granicy włosko-francuskiej, w Europie. Francuzi najwyraźniej myśleli, że długo przygotowywany zamach stanu, choć rozpoczęty w Benghazi, szybko obejmie Trypolis, ale wszyscy „zamachowcy” szybko stamtąd uciekli. Włosi dali się nabrać na amerykańsko-brytyjsko-francuskie wizje i teraz wyraźnie żałują, winią „chciejstwo” Sarkozy’ego. Z drugiej strony francuski Total miał w Libii bardzo mało koncesji na wydobycie, w porównaniu z włoskim koncernem ENI. Deklaracje włoskiego ministra spraw zagranicznych Frattiniego o możliwym „pojednaniu” między rebeliantami a Kaddafim brzmią jednak żałośnie. Mleko już się rozlało.
Libia ma największe w Afryce potwierdzone rezerwy ropy. Jest to ropa bardzo łatwa w rafinacji (jest najwyższej jakości z powodu słabego zasiarczenia) i bardzo łatwo ją wydobywać (nie trzeba do niej się przebijać, wystarczy „odkorkować” złoża na kształt butelek szampana). Tereny saharyjskie Libii są bardzo obiecujące. Możliwe, że ropy jest tam dużo więcej. Do tej pory wydobyciem zajmował się przede wszystkim libijski, państwowy koncern National Oil Corporation (NOC), który w przypadku ustanowienia w Libii liberalnej gospodarczo dyktatury prozachodniej mógłby zostać sprywatyzowany. Pozostało jednak do rozwiązania kilka problemów, większych od ubezpieczenia statków.
Biskup Trypolisu, wikariusz apostolski Giovanni Martinelli, mówi, że humanitarne bomby NATO trafiają w cywilów, uszkadzają szpitale, różne budynki publiczne, i sprawiają, że ludzie jednoczą się wokół rządu Kaddafiego.
Jerzy Szygiel
Źródło: szygiel.salon24.pl
Najnowsze komentarze