Po spaleniu 4 marca 2011 roku w następstwie rodzinnego sporu oraz związanych z tym plotek koptyjskiego kościoła w wiosce Soul, Egipt ponownie stał się świadkiem zamieszek na tle religijnym. Bilans ofiar starć, które wybuchły następnie we wtorek 8 marca na przedmieściach Kairu zamknął się liczbą 13 zabitych (6 ofiar to muzułmanie) oraz dziesiątkami rannych. Na prawicowych (i nie tylko) portalach zawrzało i jak zwykle padały hasła o „wojnie cywilizacji”, niemożliwości koegzystencji między obu grupami religijnymi, wszystko w rytm muzyki granej na salonach Białego Domu i spółki. Spróbujmy przeanalizować całą sytuację w trochę szerszym kontekście.
Wspomniane wydarzenia miały miejsce w niezwykle istotnym dla losów rewolucji momencie. 3 marca na nowego premiera Egiptu zostaje desygnowany Essam Abdel-Aziz Sharaf, będący jednym z liderów protestów, które obaliły Mubaraka. Sharaf dzień po nominacji wystąpił przed tłumem zgromadzonym na placu Tahrir obok lidera Bractwa Muzułmańskiego Mohameda Beltagy’ego. Zwracając się do egipskich rewolucjonistów powiedział: Moja legitymizację czerpię od was. Dodajmy do tego, iż nowy premier nie jest delikatnie mówiąc przyjacielem Izraela. Krótko po jego nominacji i przemówieniu na Placu Wyzwolenia mają miejsca tragiczne wydarzenia w Soul i przedmieściach stolicy. Na moment niezwykła jedność między chrześcijanami i muzułmanami, którą obserwował cały świat zostaje zachwiana.
Ostanie wydarzenia natychmiast potępiła główna siła opozycyjna kraju, czyli Bractwo Muzułmańskie. W wydanym oświadczeniu ustami swojego sekretarza dr Mohameda Badiego podziękowało wszystkim za położenie kresu fali przemocy oraz wyraziło uznanie dla wszystkich polityków, przedsiębiorców i duchownych, którzy udali się do Sol celem mediacji. Badie wezwał wszystkich Egipcjan, Koptów i muzułmanów, do ignorowania wszelkich prób zmierzających do zniszczenia pokoju oraz jedności w kraju. Znany i zarazem momentami kontrowersyjny islamski teolog, Jusuf al-Qaradawi, spalenie kościoła w Soul nazwał spiskiem przeciwko rewolucji w celu jej skompromitowania.
Zamieszki w Kairze wybuchły w dzielnicy biedoty, a bieda jest znakomitą pożywką dla ekstremistów wszelkiej maści, w tym grup fundamentalistów o proweniencji wahabickiej/salafickiej. Ci sekciarze, których na gruncie chrześcijaństwa śmiało można porównać z genewskimi kalwinami z XVI wieku, z jednakową nietolerancją odnoszą się do chrześcijan, jak również innych odłamów islamu. Które państwo jest rozsadnikiem, eksporterem oraz sponsorem tej wersji islamu, także w Europie? Najlepszy sojusznik Stanów Zjednoczonych i główny odbiorca amerykańskiej broni – Arabia Saudyjska. Wojna cywilizacji w praktyce Gdziekolwiek grupy fundamentalistów działają, tam zawsze rezultatem są zamachy, których ofiarami są zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, dlatego też władze islamskich krajów oraz autentyczne ruchy narodowo-wyzwoleńcze od lat walczą z podobnymi fanatykami. W ubiegłym tygodniu izraelski dziennik Haaretz poinformował o aresztowaniu na terenie Gazy przez siły bezpieczeństwa Hamasu Hiszama Saidaniego, lidera grupy Tawhid al-Dżihad, odpowiedzialnej za ataki na turystów w Egipcie w wyniku których zginęło 19 osób. Bliźniacza do Tawhid al-Dżihad i bazująca na terenie Gazy Armia Islamu, którą reżim Mubaraka oskarżał o zamach na kościół w Aleksandrii, wsławiła się do tej pory porwaniami dziennikarza Alana Johnstona z BBC oraz ….członków Hamasu. Co ciekawe w ogóle nie podejmuje działań przeciwko Izraelowi i jako jedyna wyraziła radość z powodu ataku na wspomniany kościół w Aleksandrii, który potępiły jednogłośnie wszystkie palestyńskie organizacje. Jak widać niewielkie grupki fanatyków, wspierane i finansowane z zagranicy potrafią skutecznie zniekształcić obraz islamu oraz podkopać pokojową koegzystencję między wyznawcami różnych religii. Tym co ułatwia im pozyskiwanie nowych członków jest ubóstwo, będące efektem funkcjonowania wspieranych przez zachód oligarchicznych reżimów.
W przypadku tak strategicznie położonego kraju jak Egipt należy postawić pytanie: kto jest beneficjentem spirali przemocy na tle religijnym? Bracia Muzułmanie o jej inspirowanie oskarżają dawnych lub wciąż piastujących swoje funkcje zwolenników reżimu Mubaraka. Nie jest to pozbawione logiki, gdyż w sytuacji w której ważą się jeszcze losy i obraz Egiptu po upadku znienawidzonego dyktatora, łatwo można wysunąć hasła o minionych latach „stabilizacji” i konfrontować ją z obecnymi „niepokojami”. Koptowie z pewnością mają o tym okresie inne zdanie, zwłaszcza po kontaktach z agentami wszechwładnej służby bezpieczeństwa i jej specjalnej sekcji porównywalnej do tej, która zajmowała się Kościołem w ramach „rodzimej” Służby Bezpieczeństwa. Bracia Muzułmanie i Koptowie to dwie najważniejsze i zorganizowane siły społeczne. Ciągłe podsycanie napięcia między nimi to prosta droga do destabilizacji kraju, a w konsekwencji ponowne zainstalowanie „drugiego Mubaraka” i utrzymanie status quo. Idealnie do realizacji takiego planu nadają się ekstremistyczne grupki, których związki z dawnym aparatem bezpieczeństwa są wielce prawdopodobne. Jak informują arabskie i irańskie media w kwaterze głównej egipskiego odpowiednika polskiej ABW znaleziono dokumenty potwierdzające, iż reżim Mubaraka inspirował i podsycał napięcie między chrześcijanami i muzułmanami. Niewykluczony jest także udział w tym procesie wywiadów państw, które najbardziej obawiają się zmian w tym regionie, a te są widoczne w ostatnich tygodniach. Flota irańska przepływająca Kanał Sueski w porozumieniu z władzami Egiptu oraz coraz lepsze relacje tego ostatniego z Syrią po liście prezydenta Asada do marszałka Mohameda Husseina Tantawiego, przewodniczącego Najwyższej Rady Sił Zbrojnych, która przejęła władzę w państwie po ustąpieniu prezydenta Mubaraka – to wszystko musi dawać do myślenia niektórym graczom na arenie międzynarodowej. Wspomnijmy jednak, iż dawna nomenklatura nie odpuszcza i tylko w mijającym tygodniu Kair był świadkiem kilku ataków zamaskowanych bojówek na wciąż protestujących i domagających się szybszych reform na słynnym już placu Tahrir.
Całe szczęście, że świat nie jest tak czarno-biały, jak to mają w zwyczaju przedstawiać przeróżni neocons i tym podobni propagandyści made in Poland. Patrzenie na region Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki oczyma celów i interesów amerykańskiej polityki zagranicznej prowadzi na manowce. Wypada mieć nadzieję, iż egipska narodowa rewolucja zostanie doprowadzona do końca i przyczyni się do harmonijnej koegzystencji wszystkich, bez względu na religijne różnice, mieszkańców tej samej ojczyzny – wolnego Egiptu.
Wojciech Trojanowski
Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
12 marca 2011 o 01:42
Ten artykuł to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy mają problem ze zdefiniowaniem, kto dla nas, polskich nacjonalistów czy w ogóle Europejczyków, jest naprawdę wrogiem i co powinniśmy popierać, a co potępiać!
12 marca 2011 o 02:18
Artykuł bardzo dobry.
Ja akurat nie wrzucam wszystkich muzułmanów do jednego worka, ale jestem właśnie za tym aby tworzyli własne państwa według własnych potrzeba, bez nadzoru jakiś dyktatorów, którzy prawie się robią Allahami i „zawsze mają rację”.
Jeżeli takiej płaszczyzny nie uda się wytworzyć w tych państwach… to dalej muzułmanie będą problemem dla nas Europejczyków…