Czasami los recenzenta książek jest nie do pozazdroszczenia. Recenzent czasami bywa rozdarty między sympatią dla wydawnictwa a potrzebą pisania prawdy (potrzebą która jest głównym determinantem działań recenzenta).
Wydawnictwo Fronda bardzo cenie i szanuje. Zazwyczaj zachwycam się publikacjami Frondy. Dlatego też tak bardzo zabolała mnie książka „Byłam buddyjską mniszką” napisana przez osobę ukrywającą się pod pseudonimem Esther Baker.
Książka wydana przez wydawnictwo Fronda zawiera wspomnienia kobiety która była przez kilkanaście lat była buddyjską mniszką. Po latach w buddyjskim zakonie przeżyła kryzys wiary i została protestancką wolontariuszką. Kobieta trafiła do buddystów w wyniku swoich poszukiwań religijnych (pochodziła z angielskiej rodzinny z deficytem bezpieczeństwa emocjonalnego) podczas studiów w szkole ogrodniczej (lat alkoholu, narkotyków i przygodnego seksu). Buddyzm (jako światopogląd bliski ateizmowi a przy okazji propagujący pewną moralność) okazał się być atrakcyjny dla osoby indyferentnej religijnie. W buddyzmie autorka książki odnalazła moralne życie (buddyzm potępia: morderstwa, kradzieże, cudzołóstwo, kłamstwo i używki), drogę samodoskonalenia (wyzwolenia się od pragnień). Jej zaangażowanie religijne zaowocowało wyjazdami na rekolekcje buddaistyczne do Azji i wstąpieniem do klasztoru.
Zdziwienie budzi w książce wydanej przez Frondę wiele rzeczy. To że autorka ukrywa się pod pseudonimem tak jakby czegoś wstydził się (z lektury nie wynika by ktoś lub coś zagrażało jej zagrażało). To że jest to historia konwersji z buddyzmu na jakiś protestantyzm (nie jest to historia nawrócenia – poza Kościołem Katolickim nie ma zbawienia). Negatywne komentarze na temat buddyzmu, który autorka krytykowała (w stylu publicystyki antyklerykalnej szkalującej duchowieństwo katolickie) za: uciążliwe reguły życia klasztornego, pasożytowanie mnichów na biednych wieśniakach (wieśniacy głodowali by móc dawać swoje jedzenie mnichom opływającym w bogactwo), prostytucje, tolerowanie wściekłych psów kąsających protestanckie misjonarki (buddyści nie chcieli ich zabijać a samej autorce się to nie udawało), wiara w karmę (będącą opium dla ludu) powodującym że zmarginalizowany proletariat akceptuje ucisk klasowy, kontemplacje śmierci i przemijania, dyskryminacje mniszek buddyjskich prowadzących cięższe życie i żyjących w cieniu mnichów. Dziwna jest też radość autorki z odejścia od buddyzmu, odejścia które dało jej „wolność cieszenia się bożymi darami tego świata” (spaniem, tańcem, kosmetykami, strojami, samochodami, pieniędzmi i konsumpcją).
Zdziwienie budzi też że wydawnictwo odwołujące się do katolicyzmu wydaje książkę w której kreuje się niezwykle urokliwy obraz mnichów buddyjskich którzy nie mają nic przeciw temu by misjonarki protestanckie prowadzą swoją agitacje religijną w buddyjskich klasztorach, otwarcia opatów buddyjskich na inne religie (filmy i książki innych wyznań były normalną lekturą w klasztorach). Wizerunek ascetycznych buddyjskich mnichów którzy wyrzekli się mordu, kradzieży, seksu, kłamstwa, złośliwości, używek, tańca,śpiewu, biżuteria, perfum, rozrywek i długiego snu. Pozytywny wizerunek buddystów którzy akceptowali decyzje autorki o konwersji z buddyzmu, urządzili uroczystość odejścia autorki z buddyzmu i przez kilka tygodni po opuszczeniu wspólnoty zakonnej wspierali autorkę udostępniając jej mieszkanie w klasztorze.
Niewątpliwie książka jest ciekawym przykładem prymitywnej protestanckiej propagandy religijnej, przykładem uzmysławiającym jak bogaty intelektualnie jest katolicyzm.
Jan Bodakowski
Książkę można kupić w kilku księgarniach internetowych: KLIKNIJ
Najnowsze komentarze