Wygrzebany „z szuflady” krótki szkic dotyczący mechanizmów zachodzącej obecnie liberalnej rewolucji.
Jak rozbić stary porządek? Trzy filary niewidzialnej rewolucji.
W tej krótkiej notce opiszę pewne mechanizmy, mające na celu zburzyć stary porządek w społeczeństwie. Skupię się wyłącznie na kwestiach społecznych, nie mieszając do tego spraw polityki. Mechanizmy te są wykorzystywane przez wszelkiej maści środowiska emancypacyjne, społecznie rewolucyjne, przez swe światopoglądowe upośledzenie do niedawna nieakceptowane, ale także przez architektów nowego światowego porządku, w celu zniszczenia więzi międzyludzkich. Dziś, głównie dzięki rozwojowi techniki, mediów (internet, telewizja publiczna i prywatna, prasa) te środowiska mają okazję podjąć walkę na nowym froncie. Ich celem jest przemodelowanie na swoją modłę świata i unicestwienie pewnych ustalonych zasad i form. Środowiskom tym w osiągnięciu swojego celu przeszkadza m.in. porządek społeczeństwa chrześcijańskiego, hierarchicznego, opartego na moralności dekalogu oraz na rodzinie jako podstawowej komórce społecznej, oraz na narodzie jako naturalnym, największym skupisku społecznym, złożonym ze świadomych wspólnot lokalnych.
Pierwszym orężem walki ze starym porządkiem jest powszechna u grup emancypacyjnych strategia kreowania się na ofiarę, a swego adwersarza na zwierzę kierowane ślepą nienawiścią. Strategia ta, udoskonalona do perfekcji przez Żydów po II wojnie światowej, dzisiaj święci triumfy środowiskach feministycznych, czy homoseksualnych. O Żydach jednak pisać nie mam zamiaru, jako że temat ten jest zbyt powszechny i nudny jak flaki z olejem, a ze względu na polityczny wydźwięk wybiega poza ramy moich rozważań.
Co prawda sama myśl feministyczna sięga aż XVIII wieku, lecz w powiązaniu z kilkoma czynnikami wyzwolenia ogólnospołecznego (niezależnego od płci), ideologia feministyczna największe tryumfy święci od lat ’60 ubiegłego wieku aż do dziś. Ostrze agresji współczesnego feminizmu często kieruje się w dość groteskowy sposób przeciwko mężczyznom, „modelowi patriarchalnemu” i wszelkiemu „złu”, które wg. feministek sprowadza się do zwykłego bycia samcem (przykład myślenia skrajnego, acz popularnego w ruchach lesbijsko-feministycznych). Rzekome zniewolenie kobiety przez mężczyznę ma się dokonywać przy pomocy instytucji rodziny tradycyjnej, w której, jak wydaje się feministkom, kobieta pełni rolę kucharki, praczki i opiekunki dla dzieci. Co prawda taki model rodziny już dawno odszedł w zapomnienie, jednak bez niego, feminizm straciłby potężny oręż w swym ręku. Dlatego też ów model rodziny wciąż demonizuje się i wirtualnie podtrzymuje przy życiu. Mantra powtarzana tysiące razy w końcu staje się półprawdą. Jest tyran-agresor, czyli mężczyzna. Jest ofiara – rzekomo zniewolona kobieta. Jest także funkcjonujący od zawsze i w każdym społeczeństwie tzw. użyteczny idiota, który w swej nieskończonej, dobrodusznej głupocie, zapragnie stać się bohaterskim wyzwolicielem każdego uciśnionego. Ów użyteczny idiota jest warunkiem sine qua non ruchów emancypacyjnych, które będąc zdecydowaną mniejszością, usiłują modelować społeczeństwo wedle własnych upodobań i narzucać większości swoje zdanie. Ponieważ same z siebie, te ruchy nie mogłyby nic zdziałać, pozostaje im szukanie protekcji u ww. pożytecznego idioty. Ten w odruchu ślepej dobroci poświęci czas i niemałe pieniądze, aby „obronić” osobę pokrzywdzoną, a przynajmniej pozującą na pokrzywdzoną.
Podobnej strategii, szczególnie w ostatnich latach, używają aktywiści homoseksualni. Nagłośnienie rzekomych prześladowań homoseksualistów posunęło się tak daleko, że ukuty przez aktywistów gejowskich termin „homofob” stał sie już argumentem ostatecznym, ucinającym wszelką rzeczową dyskusję oraz z miejsca dyskredytującym osobę w której kierunku został on rzucony. A jak do tego doszło? Wystarczyło powtórzyć kilka regułek tysiące razy, zrobić do kamery smutne oczy, a „homofobów” przedstawić w jak najgorszym świetle.
Właśnie na tym polega strategia kreowania się na ofiarę. Nie trzeba być ani licznym, ani bogatym, wystarczy przez dłuższy czas głośno i z uporem krzyczeć i jeszcze raz krzyczeć o swojej wyimaginowanej krzywdzie. Wtedy kolosalny odsetek wyżej opisanych użytecznych idiotów popędzi na pomoc, nie zauważając klapek na swych oczach.
Swoją drogą, wracając jeszcze na chwilę do feministek, niejeden złośliwy konserwatysta rzekłby „sam fakt iż te babsztyle mogą się swobodnie spotykać i zamiast opiekować się dziećmi, dyskutują o stanikach i matriarchacie, jest dowodem na ich zbyt daleko posunięte wyzwolenie”.
Secundo: procesem który jednoznacznie sprzyja zburzeniu starego porządku społecznego jest z jednej strony atomizacja społeczeństwa i rozbicie go na jednostki, a z drugiej strony rozmycie odpowiedzialności, przerzucenie jej (paradoksalnie, biorąc pod uwagę liberalne pochodzenie takich zabiegów) z jednostki np. na społeczeństwo.
Atomizacja szczególnie dotyka rodziny, jako podstawowej komórki społecznej. Dziś z uporem lansowana jest wizja społeczeństwa jako sumy wolnych i niezależnych jednostek, z całkowitym pominięciem rodziny i społeczeństwa lokalnego. A to właśnie rodzina i małe społeczeństwo lokalne są niezbędnymi elementami zdrowego i uporządkowanego społeczeństwa w wersji makro, jako swoiste spoiwo między jednostką a narodem.
Podstawowa funkcja rodziny, jaką jest wychowanie dzieci, dzisiaj zanika przytłoczona przez ciągły pęd rodziców za pieniądzem, spowodowany wypaczoną mieszaniną socjalizmu z kapitalizmem, obowiązującą u nas od niedawna, a na zachodzie Europy już dziesiątki lat. Rodzice nie są w stanie wychować dziecka, jeśli nie mają z nim kontaktu, ciągle będąc w pracy. Dziadkowie, dawniej ostoja spokoju i doświadczenia, dzisiaj stają się zbędnym balastem, pochłaniającym pieniądze. Z drugiej strony rodzina jest rozbijana przez wszelkiej maści postsocjalistów, zwolenników wychowania kolektywnego, państwowego, bez autorytetu rodziców. Wszelkie „wychowania do życia w rodzinie”, „edukacje seksualne” i inne pseudoprzedmioty odbierające powagę rodzicowi a dające ją szkole, to wymysł zachodni, bezmyślnie małpowany w naszym kraju, pod płaszczykiem „doganiania zachodu”. Rzućmy przykład Norwegii, w której edukacja seksualna zaczyna się nawet w przedszkolach. Bywa że dzieci poruszają się po przedszkolu nago, mają pełne przyzwolenie na dotykanie się, masturbację, a jedynie imitowanie ruchów frykcyjnych jest zabronione. I to wszystko wśród trzylatków, poinstruowanych przez odpowiednich wujków i ciocie oraz tęczowe elementarze.
Drugi stopień atomizacji to rozbicie społeczeństw lokalnych – niegdyś zżytych, niejednokrotnie mających własne unikalne zwyczaje i dbających o wewnętrzny porządek. Dzisiaj poprzez ciągłe lansowanie wzorców liberalnych sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu. Sąsiad nie zna sąsiada, a wręcz patrzy na niego wilkiem. Wzajemne wsparcie sąsiedzkie, sprawiedliwość wewnętrzna, ostracyzm jednostek szkodliwych dla społeczeństwa – dzisiaj można to uświadczyć w nielicznych, odosobnionych wsiach, czy społeczeństwach małych miasteczek. Atomizację szczególnie silnie wspiera masowo propagowany konsumpcjonistyczny model życia, gadżetyzm, źle pojęty i źle wykorzystany rozwój techniki, który sprawia że jednostki zapatrzone w telewizor lub ekran komputera oddalają się nie tylko od sąsiadów i znajomych, ale nawet od własnych dzieci, rodziców, krewnych, mieszkających pod tym samym dachem.
W parze z atomizacją idzie rozmycie odpowiedzialności w społeczeństwie. Z dawnego równania „zbrodnia + kara = sprawiedliwość” została tylko sama zbrodnia. Dzisiaj, w imię bliżej niesprecyzowanych „praw człowieka”, zamiast zbrodniarzowi kręcić sznur, oddaje się go pod opiekę psychologa. Doszukuje się u niego „negatywnego wpływu środowiska”, czy „traumy wyniesionej z dzieciństwa”, a w końcu daje wyrok w zawieszeniu, albo śmiesznych kilka lat za morderstwo czy brutalny gwałt (tyle samo lub więcej lat spędzają w zamknięciu tzw, „prawicowi ekstremiści” za rozklejenie kilku plakatów lub zorganizowanie niepoprawnego koncertu…) W ten sposób winien jest każdy dookoła, jako członek wywierającego zły wpływ społeczeństwa, a tylko zbrodniarz kreowany jest na niewinne, zagubione dziecko. Kara za rzeczywiste przewinienia odchodzi w niepamięć.
Trzeci czynnik, który działa na rzecz rewolucji społecznej to przewartościowanie pojęć.
Dokonuje się ono zazwyczaj przy użyciu gierek lingwistycznych, forsowania dyskursów, na zasadzie „pamięci słowa”, czy „dialogowości” pojęć o których pisał m.in. Michaił Bachtin. Jeśli setkę razy, w telewizji czy na łamach gazet, lewicowy aktywista lub demokratyczny politykier powtórzy słowo „nacjonalizm” czy „katolicyzm” w negatywnym kontekście, to w świadomości czytelnika i telewidza ten kontekst zakoduje się, budząc negatywne skojarzenia przy następnym kontakcie z pojęciem. Jeżeli standardowo na łamach pewnej gazety umyślnie wymienia się nacjonalizm zawsze w jednym rzędzie z nazizmem, szowinizmem, czy ksenofobią, to nieświadomy czytelnik od razu wiąże te pojęcia i wytwarza negatywny obraz nacjonalizmu.
Poza ustalaniem negatywnych skojarzeń istnieje mechanizm działający w drugą stronę. Pewne pojęcia budzące odrazę czy niechęć, jak np. homoseksualizm, tak długo zestawia się z tolerancją, otwartością, nowoczesnością, że w umyśle kogoś nie do końca zaznajomionego z tematem, nagle budzi się miłe skojarzenie, aura „fajności”.
31 marca 2012 o 13:25
Smutna prawda :((((((