O problemach trapiących ruch narodowy pisze się i mówi w jego łonie sporo. Czy to ze zwykłej potrzeby ponarzekania, czy z bardziej konstruktywnych pobudek, aby zmusić innych do przyjrzenia się owym problemom. Zazwyczaj mówi się o niezgodzie pomiędzy organizacjami, nieprzychylności systemu i mediów, trudnościach finansowych, wreszcie o zwykłej niechęci lub obojętności szarego Polaka wobec idei narodowej.
Przyczyn takich jest oczywiście dużo więcej, ale nie jest tu moim celem wymienić je wszystkie. Pragnę raczej zwrócić uwagę na pewną, ostrożnie mówiąc, niedoskonałość samej metody szerzenia idei. Tą niedoskonałością jest obecnie opieranie promocji bliskich nam wartości głównie na negacji wartości przeciwnych. Co prawda nie jest to jakiś kardynalny błąd, ani skrajne wypaczenie, ma jednak spory wpływ na obraz wartości przez nas promowanych, w oczach społeczeństwa. A nie oszukujmy się, szerzenie idei ma swój konkretny, wyznaczony cel, jakim jest przekonanie do niej szerokich mas, rozbudzenie w nich uczuć i umiłowania odwiecznych wartości, dzisiaj już zapomnianych, a w konsekwencji zmiana na lepsze rzeczywistości którą zastaliśmy. Samym rzucaniem słów na wiatr, tudzież (bardziej dosadnie rzecz ujmując) rzucaniem pereł przed wieprze, nic jako Ruch nie zdziałamy. Co najwyżej pozdzieramy gardła, poszamoczemy się z policją na manifestacjach, wydamy trochę pieniędzy a namacalnych efektów jak brakowało, tak brakować będzie w dalszym ciągu. Stąd potrzebna jest metoda, która nawet przy tak skromnych możliwościach propagandowych, jakie dzisiaj posiadamy, będzie miała większą siłę przebicia niż obecna. Ot, truizm, można powiedzieć. Truizmami jednak należy operować, zanim zgłębi się temat.
Wróćmy jednak do negacji. Nacjonalizm dzisiejszy, tę ideę która przenika gdzieś dalej poza skromne dyskusje działaczy, można bez wątpienia (choć z ciężkim sercem) nazwać nacjonalizmem negacji. Skądinąd szlachetna, wartościowa i bardzo rozwinięta idea, przez szereg czynników jest nagminnie spłycana do zwykłej negacji innej idei. Schemat zazwyczaj jest taki sam – akcja propagandowa organizacji narodowych nie polega na szerzeniu wartościowych postaw, konstruktywnych pomysłów, a na zaprzeczaniu wartościom które proponuje dzisiejszy, moralnie zgniły demoliberalny porządek oraz całe zastępy jego piewców.
Przykładem niech będzie sztandarowa akcja – „Zakaz pedałowania”. Mamy tu ewidentną negację postawy homoseksualnej. Oczywiście nie krytykuję tej inicjatywy, wręcz przeciwnie, gdyż ma ona siłę przebicia, żartobliwy ton i jest, za przeproszeniem, „medialna”. O wiele bardziej konstruktywnym byłoby jednak, OPRÓCZ TEGO, promowanie conajmniej równolegle, a najlepiej na pierwszym planie, wartości zasadniczej jaką jest tradycyjny model rodziny. W tym konkretnym przypadku, dla prawdziwego nacjonalisty promocja tego modelu jest dalece ważniejsza niż zwykła negacja zboczeń. To zdrowa rodzina jest celem, a nie granie na nosie bandzie sodomitów i ich średnio rozgarniętych obrońców. Co więcej, promocja zdrowego modelu rodziny, tj. rodziny założonej przez kobietę i mężczyznę z zasady odrzuca związki dwóch osób tej samej płci, na zasadach prostej logiki. Z modelu tradycyjnej rodziny wypływa niezgoda na związki pederastów. Ale, odwracając sytuację, z niezgody na związki pederastów wcale nie musi wypływać afirmacja zdrowej rodziny. Stąd nacjonaliści protestujący przeciwko promocji zboczeń są łatwym celem do manipulacji w mediach. W 9 na 10 przypadków są przedstawiani jako krzykliwa grupa która nie wiedzieć czemu, z kimś lub czymś się nie zgadza. Gdyby natomiast promowana była pewna idea pozytywna, a nie sama negacja obcej idei, media siłą rzeczy musiałyby wspomnieć z jakiej okazji nacjonaliści się zebrali, a tym samym, chcąc nie chcąc, przekazać element propagandy dalej. A o to przecież przede wszystkim chodzi. Bo media nie są nasze. Media są sprytniejsze.
Oczywiście, retoryka polegająca głównie na negacji ma swoje smaczki i pewne efekty. Jest skrajnie prosta i nie wymaga specjalnego wkładu umysłowego, może ją uprawiać każdy. Wystarczy pewna zastana już wartość z którą nie chcemy się zgadzać, dopisujemy przed tą wartością minusik i voila! Negacja łatwiej trafia do ludzi, przemawia do nich być może bardziej niż mozolnie budowana promocja wartości pozytywnych, z drugiej jednak strony jest to tylko efekt chwilowy, a nie długofalowy, a takiego właśnie nam trzeba. Poza tym, pewnym szczególnie szkodliwym zjawiskom, takim jak np. aborcja, łatwiej zaradzić na zasadzie negacji. W takich przypadkach retoryka negacji jest przydatna, trzeba jednak umieć rozróżniać, stosować ją umiejętnie i z umiarem. Nie można z rozpędu używać jej za każdym razem. Należy także wspomnieć, że sama negacja jest niczym innym jak walką na zasadach systemu – walką z góry skazaną na porażkę. System sprytnie napuszcza na nas swoje szczury, pozwala nam w nieświadomości szamotać się z nimi tak, abyśmy mieli złudne poczucie że walczymy z systemem, a nie de facto z jego tresowanymi szczurami, na dodatek na równych prawach, niemalże na jego smyczy. Prawdziwym orężem walki z systemem musi być to, co jest mu obce, to czego on nie zna i co uderza w jego fundament. Tym orężem są odwieczne wartości cywilizacji łacińskiej.
Dlatego też potrzebny nam jest nacjonalizm afirmacji. Nacjonalizm który na pierwszym miejscu stawia swoje własne cnoty, zamiast w ślepym ataku robić zbędną reklamę fałszywym wartościom. Nacjonalizm ludzi, którzy świadomie rozwijają się, kształcą i żyją w duchu wartości cywilizacji łacińskiej, a nie w duchu przeczenia demoliberalnemu światu. Takie przeczenie to zdecydowanie za mało, w ten sposób nie ocalimy swoich dusz. Musimy rozwijać się w duchu afirmacji naszych wartości, niech to one będą dla nas fundamentem naszego światopoglądu.
Jako nacjonaliści, ludzie w dużej części wyznający wartości cywilizacji chrześcijańskiej, łacińskiej, powinniśmy mieć ambicje daleko bardziej rozwinięte niż zwykłe uderzanie w ludzkie niskie instynkty i przedmiotowe wykorzystywanie setek antypatii tysięcy ludzi. Tego wymaga nasza idea. Nie chcemy być tylko i wyłącznie grupką wiecznie niezadowolonych z czegoś krzykaczy, nie chcemy kręcić się w kółko negując coraz to nowe, bardziej chore wymysły postępowego świata. Jest on w tej materii zbyt płodny i pomysłowy, a swoje bękarty wypluwa z zastraszającą prędkością. Nie starczy nam energii na stawianie czoła każdemu nowemy wynalazkowi tzw. „postępu”. Zginiemy w końcu, przytłoczeni tymi wynalazkami. Jedyny sposób, aby stawić im czoła, to promowanie naszych wartości. Pragniemy zwycięstwa Prawdy, a nie tylko upadku świata opartego na kłamstwie. Jeśli dzisiejszy porządek świata pewnego dnia upadnie, a upaść musi, nasze wartości powinny być wciąż żywotne i obecne, tak, aby mogły bez problemu wypłynąć na powierzchnię i zająć godne, należne im miejsce. Tylko poprzez konsekwentną ich afirmację możemy je zachować dla przyszłych pokoleń.
Jeśli nie zaczniemy przykładać wagi do szerzenia naszej idei na drodze afirmacji, niechybnie do końca swych dni będziemy mogli co najwyżej ponucić pod nosem „Dziś jest nas mało, zbyt mało by pójść po wolność”.
D.
Najnowsze komentarze